BRAT POKUTNIK

(Wspomnienie przepisane z maszynopisu bez poprawek stylistycznych)

„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity.” /J 12,24/

Chciał być  księdzem, ale po kilkuletnim pobycie w seminarium duchownym orzeczono, że nie należy dopuszczać go do święceń, bo choć jest bardzo pobożny, ale jest to pobożność nietypowa. Przez parę lat próbował życia zakonnego u Franciszkanów, ale nie został dopuszczony do złożenia ślubów zakonnych. Potem ukończył nowicjat u Kamedułów, ale do ślubów zakonnych nie został przyjęty. Na krótko dzielił życie pustelniczo-pokutne u Trapistów we Włoszech.

Ubogacony nauką i doświadczeniem w kilku szkołach duchowości chrześcijańskiej nadal trwał w poszukiwaniu swojego powołania, był bowiem  przekonany, że Pan Bóg żąda od niego bezwzględnego oddania się do Jego dyspozycji. Trwając w tym poszukiwaniu , uznał, że należy wszystko złożyć w ręce Matki Najświętszej. Wybrał się więc na Jasną Górę i długo trwał przed Jej świętym obrazem. Gdy wstał, wiedział już, że odpowiedź otrzyma w konfesjonale. Spowiednik, wysłuchawszy zwierzeń penitenta bez wahania powiedział mu, co ma czynić. Włożyć na siebie wór pokutny, na podobieństwo zakonnego habitu, zawiesić na szyi wielki różaniec z krzyżem i wyruszyć przed siebie do ludzi, aby głosić pokutę. A były to w Polsce lata stalinowskiej walki z religią i Kościołem.

Brat pokutnik, Marian Adamczyk, wyruszył w drogę po Polsce. Szedł poprzez wsie i miasta, w upalne lato nad morze i rzeki. Nie przemawiał, tylko odmawiał różaniec. Przemawiał natomiast napis z dużymi literami na plecach jego szaty pokutnej: CZYŃCIE POKUTĘ!

Nie łatwe powołanie zleciła mu Matka Najświętsza na Jasnej Górze. Jeden Bóg wie, ile wycierpiał ten młody „Boży szaleniec”, który się podjął takiego apostołowania. Ale też On tylko wie, ile łask przywiązał do tej drogi krzyżowej.

Droga Krzyżowa

Kiedy w starym Testamencie Bóg zapowiedział kary za grzechy na miasto Niniwę, prorok Jonasz szedł przez to wielkie miasto wzdłuż i wszerz i wielkim głosem nawoływał mieszkańców do pokuty, która może powstrzymać kary Boże. Wszyscy, poczynając od króla, podjęli czyny pokutne i Bóg się ulitował nad grzesznym miastem i odwołał karę.

Brat Marian pokutnik szedł przez Polskę w czasie, kiedy w sposób zorganizowany i konsekwentny prowadzono zaplanowaną ateizację katolickiego narodu, kiedy usiłowano oderwać go od Boga i od Kościoła, a zniewolony kraj uzależnić od obcego mocarstwa, od ateistycznego Związku Radzieckiego. Wtedy tylko Kościół katolicki przeciwstawiał się tej podwójnej niewoli narodu, dlatego publiczna działalność Kościoła była na wszelki sposób ograniczona, a życie religijne wierzących spychane na peryferie nieśmiałej prywatności. W tej sytuacji brat pokutnik odważył się jawnie i publicznie dawać świadectwo  Ewangelii, podjąć – jak to mawiał – swoją drogę krzyżową.

Ile on wycierpiał upokorzeń, szyderstwa, ośmieszania, popychania i szarpania przez dzieci, ile przesłuchań na milicji, umieszczania w zakładach dla psychicznie chorych, w areszcie! Uznany za pomyleńca, wariata i dziwaka. Pobożne kobiety litowały się nad nim, jak litowały się kobiety jerozolimskie nad Jezusem, a litościwe Weroniki podawały mu chustę na otarcie twarzy w klasztorach, do których chronił się i leczył z bolesnych uderzeń i szturchańców, z pobicia na posterunkach milicyjnych podczas przesłuchań.

Dla władz komunistycznych ten człowiek był niebezpieczny, bo jego manifestowanie wiary i  prowokacyjny napis „Czyńcie pokutę!” mogło stać się zachętą do organizowania zbiorowych publicznych manifestacji, mogło budzić z uśpienia tchórzliwych katolików. Pewnego dnia w stolicy napadli na niego i bezlitośnie bili pałkami, kopali po kostkach. Skatowany  i sponiewierany pokutnik schronił się w otwartym najbliższym kościele. Padł na kolana przed wizerunkiem Chrystusa Ukrzyżowanego, spojrzał na Jego przebite ręce i  nogi, na przebity bok i powiedział sobie: przecież mnie to jeszcze nie spotkało; jakże mi daleko jeszcze do Ciebie, mój Mistrzu… Wyciszył się wewnętrznie i zaczął odmawiać Modlitwę Pańską. Kiedy doszedł do słów „odpuść nam nasze winy jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”, zatrzymał się,  powtórzył je kilka razy i zadawał sobie pytanie: czy ja odpuściłem moim winowajcom, którzy mnie pobili i znieważyli? I wpatrując się nadal w Jezusa na krzyżu, nagle doznał wielkiego wzruszenia i wewnętrznej radości. Poczuł się bardzo szczęśliwy, bo zrozumiał, że ten Jezus, który tyle doznał od ludzi niewdzięczności, wzgardy i upokorzeń, ten ubiczowany Chrystus w cierniowej koronie wiszący na krzyżu obdarzył go niezwykłą łaską, dopuścił  do udziału i uczestnictwa w swoim cierpieniu. Przypomniał sobie, że Jezus na krzyżu przed skonaniem modlił się „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”, więc i on już radośnie powtarzał w sercu: „Jezu, przebacz tym, którzy mnie bili i poniżyli, bo oni też nie wiedzieli, co czynią, nie wiedzieli, że pomogli mi upodobnić się, choć tak mało , do Ciebie… Mistrzu mój najdroższy i ukochany dziękuję i zarazem proszę odbierz mi lęk przed upokorzeniem, prześladowaniem, cierpieniem, bo pragnę Ciebie naśladować, lecz jestem bardzo słabym człowiekiem. Skoro jednak Twoja  Najświętsza Matka życzy sobie, bym szedł krzyżową drogą wraz z Tobą, to wiem, że zostałem dopuszczony do tego trudnego zaszczytu do jakiego dopuściłeś Cyrenejczyka; mam nieść krzyż z Tobą dla zbawienia mojego i ludzi.

Długo brat Marian przygotowywał się do tego trudnego apostolstwa. Wiedział, że wraz z prowokującym napisem umieszczonym na plecach woru pokutnego wziął na barki krzyż. Chyba  łatwiej by mu było iść przez Polskę z krzyżem z drewna niż z tym napisem. Ale zaufał pomocy i opiece Matki Najświętszej, którą wielbił odmawiając stale różaniec. Wiedział też, że do krzyża jest przywiązane działanie łaski. Ileż razy tego doświadczył:  Choć nie nosił trzosa ani torby i nie miał zapewnionego miejsca gdzie by na nocny spoczynek skłonił głowę, to zawsze ktoś go  posilił i na nocleg przyjął.

Pewnego razu dotarł do obcego miasta gdy zapadł zmierzch. Zadawał sobie w duchu pytanie, gdzie Opatrzność  przygotuje mu posiłek i użyczy dachu nad głową. Niespodzianie zatrzymuje go człowiek, chce go legitymować, żąda dowodu osobistego. Pokutnik nawiązał z nim serdeczną i przyjacielską rozmowę. Zapytany czy nie jest głodny i czy ma gdzie przenocować odpowiedział, że liczy na Opatrzność Bożą, która nigdy go nie opuściła. Został zaproszony przez tego człowieka do jego domu, który polecił żonie by mu podała kolację i przygotowała nocleg. Nie szybko jednak mógł się brat Marian położyć spać, bo gospodarz potrzebował długiej poważnej rozmowy. Okazało się, że gościnny gospodarz, katolik, żyje z kobietą bez ślubu kościelnego, choć nic nie stoi na przeszkodzie by ślub był zawarty. W  rezultacie tej długiej rozmowy podjął decyzję zawarcia małżeństwa sakramentalnego.

Dobroć, uprzejmość, a przede wszystkim miłość brata pokutnika nie rzadko otwierała przed  nim  ludzkie serca i sumienia.

Rekolekcje dla oficerów milicji

Kiedyś wybrał się pieszo jako pielgrzym do sanktuarium w Turzy Śląskiej. Trasa wynosiła około sto kilometrów. Przeszedł już prawie połowę drogi, gdy nadjechał wóz milicyjny i został przewieziony z powrotem do miejsca, z którego wyruszył. Nie buntował się, nie pytał dlaczego. Wiedział, że tam gdzie go wiozą  ma do spełnienia jakąś misję. Zabrano go na komisariat i dwóch oficerów milicji rozpoczęło przesłuchanie. Trwało około dwóch czy trzech godzin. Role się zamieniały, gdy pokutnik przystąpił do stawiania pytań. I nie były to pytania błahe. Funkcjonariusze zorientowali się, że mają do czynienia z człowiekiem wykształconym, kulturalnym, bardzo uprzejmym i autentycznie pobożnym. Rozmowa wciągnęła ich do tego stopnia, że gdy zgłaszali się interesanci z ważnymi i pilnymi sprawami, odpowiadali, że właśnie załatwiają taką ważną i pilną sprawę. A ta pilna i ważna sprawa dotyczyła istotnych, ostatecznych problemów człowieka odkupionego przez Krzyż i Mękę Chrystusa.

Po załatwieniu tej pilnej sprawy brat pokutnik odwiedził miejscowego proboszcza w którego parafii właśnie odbywały się misje czy rekolekcje i zapytał czy są przewidziane w programie nauk rekolekcyjnych konferencje dla takich, którzy nie mogą przyjść do kościoła, np. milicjantów. Ucieszył się duszpasterz, gdy się dowiedział, że taka konferencja się odbyła i to w samym komisariacie milicji.

 

Brat pokutnik kaznodzieją i pisarzem

W życiorysie założyciela Pasjonistów, św. Pawła do Krzyża /1694-1775/ czytamy, że gdy nie był jeszcze kapłanem, lecz pobożnym pokutnikiem, miejscowy jego biskup udzielił mu misji kanonicznej do głoszenia w kościołach kazań i nauk rekolekcyjnych. Podobną misję uzyskał brat Marian od kilku polskich biskupów i bywał zapraszany do głoszenia kazań, a nawet rekolekcji parafialnych. Miał bowiem za sobą  studia seminaryjne i zakonne, ale także dłuższy staż „zawodu” pokutnika. Opowiada przyjaciel brata Mariana ks. Jan Henczel, że kiedy zaprosi go do prowadzenia rekolekcji w swojej parafii koło Rybnika, kaznodzieja – pokutnik pierwszą konferencję rozpoczął słowami: „Będziemy pokutować, modlić się i rozważać słowo Boże.”

Brat Adamczyk jest bardzo uwrażliwiony na słowo Boże objawione w Piśmie świętym. Celem poznania go w języku jakim posługiwał się Pan Jezus udał się do Jerozolimy. Przebywa tam już szesnasty rok. Odbył studia, poznał ten język i współczesne języki używane w Ziemi świętej. Pełni funkcję przewodnika po miejscach upamiętnionych  życiem, nauką i męką Chrystusa, a chociaż nie nosi już napisu „Czyńcie pokutę”, sam nadal pozostał pokutnikiem. Gdy z pielgrzymami odprawia Drogę Krzyżową, rozważając tajemnice  największej Miłości Jezusa pokutującego za nasze grzechy, nie przestaje zachęcać siebie i uczestników: Czyńcie pokutę!

Brat Marian jest utalentowanym pisarzem. Jeszcze przed wyjazdem do Ziemi Świętej napisał kilka książek. Pierwsza z nich nosi tytuł „Pan Jezus”. Jest to epopeja o ukrytym życiu Jezusa w Nazarecie pisana wierszem w konwencji przypominającej „Pana Tadeusza” A. Mickiewicza. Nakład został wyczerpany, jest w przygotowaniu drugie wydanie. W odcinkach teks książki jest publikowany w miesięczniku „Apostolstwo Chorych.”

Druga książka p.t. „Dwie katedry” mówi o katedrze św. Michała Archanioła i katedrze Lucyfera.  Jest w druku. Trzecia ma tytuł „Epopeja Biblijna”, czwarta o ”O różańcu”, piąta dla dzieci pisana wierszem o świętych.

Brata pokutnik nie marnuje talentu.

Pielgrzym z Jerozolimy u  polskich Pasjonistów

Od czasu  do czasu brat Marian na krótki czas odwiedza Polskę. W sierpniu 1996 r. jego przyjaciel, ks. Jan Henczel, przywiózł go do oo. Pasjonistów, którzy w Sadowiu k. Ostrowa Wielkopolskiego, w diecezji kaliskiej, mają podwójne sanktuarium: Golgotę z trzema krzyżami na przyklasztornym wzgórzu i obraz Bolesnej Matki Pięknej Miłości w kościele.

Liczący dziś 67 lat niestrudzony pielgrzym – pokutnik z Golgoty Jerozolimskiej poczuł się jak u siebie przy tej polskiej Golgocie u czcicieli Męki Pańskiej. /Nawiasem wspomnijmy, że jeden z pierwszych duszpasterzy  przy Golgocie  w Sadowiu, o. Pius Falco, przez kilka lat w Ziemi Świętej  był przewodnikiem pielgrzymów po świętych miejscach, a w Betanii wybudował kościół przy klasztorze Pasjonistów noszącym nazwę „Dom Marty”/.

Brat Marian miał wiele do powiedzenia zebranym w kościele wiernym, a jeszcze więcej na spotkaniu z zakonnikami. Szczególnie urzekł go obraz Matki Pięknej Miłości, który w Sadowiu znajduje się zaledwie od kilku lat, a przyciąga już do siebie pielgrzymów z wszystkich niemal krańców Polski. Jest to kopia słynącego łaskami obrazu rzymskiego z osiemnastego wieku. Na pierwszym planie znajduje się Dzieciątko Jezus z krzyżem w dłoniach, tulące się do serca Matki Najśw. Ten krzyż wspierający się o piersi Bolesnej Matki jakby nawiązywał do tego miecza, jaki Jej zapowiedział starzec Symeon przy ofiarowaniu w świątyni jerozolimskiej. W tym geście przytulenia się małego Jezusa z krzyżem do Matki można doszukać się głębokiej myśli  teologicznej. Zbawiciel prosi Maryję, aby zechciała wziąć udział w dziele odkupienia ludzi przez krzyż, aby jako Współodkupicielka pomogła mu iść przez życie z krzyżem aż na Golgotę, bo przecież dlatego wybrał Ją sobie za Matkę, by Mu towarzyszyła. Maryja rąbkiem płaszcza ogarnia Dziecię i tuli do łona ręką prawą, a lewa dłoń podkłada się pod krzyż na znak, że troszczyć się będzie, aby nie wypadł z rączek Dziecka, a w razie potrzeby go podtrzymać, by nie ciążył zbytnio. Oczy Matki nie na Dziecię patrzą, lecz w dal, zwrócone do wszystkich, którzy garnąć się zechcą do Niej ze swoim życiowym krzyżem. Ona tak ich przytuli do Serca, jak przygarnęła Dziecię Jezus z krzyżem. Jeszcze jeden szczegół zauważył brat Marian na obrazie. Dostrzegł, że  w odróżnieniu od najsłynniejszych cudownych Jej obrazów, tu Maryja ma jedno ucho odsłonięte, na znak, że pragnie słuchać, co Jej zechcą powiedzieć przychodzący do Niej. Zawartą w tym świętym obrazie myśl na poczekaniu wypowiedział i utrwalił na piśmie w formie wiersza:

Matko Pięknej Miłości, piastująca Dziecię
z twarzą na krzyż wpisaną w polskim Nazarecie!
Podtrzymując Mu rączkę, osłaniasz swym płaszczem;
Syn przy Tobie spokojny, zda się: krzyż swój głaszcze.
Bardziej niźli o Syna – o nas zatroskana,
bo widzisz, jak nas męczy pogrzechowa rana…
Więc wysłuchaj łaskawie modłów Twoich dzieci
i żar pięknej Miłości zechciej w nas rozniecić.
Byśmy z takim poddaniem jak Twój Syn – Zbawiciel
nieśli swój krzyż codzienny poprzez całe życie!

 

Komu potrzebna pokuta

Zdumiewa nas fakt, że we wszystkich wielkich objawieniach maryjnych Matka Najświętsza prosi o czyny pokutne, a jeszcze bardziej zdumiewa, że te wezwania i zaproszenia zwrócone są zwłaszcza do małych dzieci. Podobnie zaskakuje nas to, że największymi pokutnikami są wielcy święci. A ponad wszystkich największym pokutnikiem jest Jezus Chrystus, najświętszy, najniewinniejszy, nieskalany Baranek Boży, który tej pokuty za grzechy świata dokonał nie w ukryciu, lecz publicznie, na oczach tłumów, nadając swej Ofierze charakter społeczny, co więcej, oficjalny, z zastosowaniem prawa reguł prawa religijnego i cywilnego. W formalnym przewodzie sądowym uczestniczyli Annasz i Kajfasz, sanhedryn, Herod i Piłat, nawet haniebne publiczne referendum w wyniku którego został zwolniony od kary zbrodniarz Barabasz, a Jezus skazany na ukrzyżowanie. A chociaż tłum krzyczał: „Krew jego na nas i na dzieci nasze!”, to jednak Chrystus ofiarą swej Krwi nie posłużył się przeciw nim, lecz dla ich zbawieni. Takie jest prawo miłości Ukrzyżowanego Zbawiciela.

Odtąd każde ludzkie cierpienie zjednoczone z cierpieniem Chrystusa i z miłością ofiarowane Bogu za siebie i za innych także ma wymiar społeczny. Możemy tę prawdę zilustrować na przykładzie licznych mistyków, którzy swym życiem zespolili się z Ofiarą Chrystusa.

Wspominamy jedną z takich postaci współczesną  nam francuską stygmatyczkę Martę Robin, która żyła w l. 1902 – 1981. Żyła do śmierci tylko w swojej wiosce rodzinnej. Gdy miała 16 lat zaczęła odczuwać silne bóle głowy i oczu; przez 27 miesięcy trwała w letargu. Po 10 latach nastąpił paraliż nóg, potem ramion, rąk i krtani. Od tego czasu nie mogła przyjmować pożywienia ani płynów. Nic nie jadła przez 50 lat, jedynym jej pokarmem była przyjmowana raz w tygodniu Komunia święta. Przez 50 lat też nie spała. W r. 1930 pojawiły się stygmaty ran na dłoniach, stopach i boku. Co tydzień przeżywała Mękę Chrystusa – agonię, śmierć na krzyżu i ekstazę zmartwychwstania. W r. 1940 utraciła wzrok. Lekarze byli bezradni wobec jej cierpień; jeden z nich po zbadaniu ran na jej ciele poprosił ją o modlitwę.

Francuscy katolicy uważają, że jej ukryta ofiara była źródłem powstawania nowych ruchów religijnych i umożliwiła odnowę Kościoła w ich ojczyźnie. Za jej radą wybitny intelektualista i teolog, profesor uniwersytetu we Fryburgu, o. M. D. Philippe założy ł wspólnotę św. Jana, nową rodzinę zakonną, działającą obecnie w 16 krajach. Założyciele wielu innych wspólnot religijnych, jakie po drugiej wojnie światowej mnożą się nie tylko we Francji, uważają Martę Robin za swoją duchową matkę i patronkę. Obliczono, że w ciągu swego życia ta niewidoma i sparaliżowana prosta kobieta przyjęła u siebie ponad sto tysięcy osób, w tym członków Akademii Francuskiej, biskupów, polityków, rolników, ze wszystkimi się modliła, mówiła o Bogu, udzielała rad.

W jaki sposób Marta odnalazła swoje miejsce i powołanie w Kościele? Odo kiedy jeszcze miała wzrok przypadkowo przeczytała słowa św. Ludwika Grignon de Montfort: „Szukasz radości, słodyczy, a powinnaś być gotowa na przyjęcie cierpień. Wszystko trzeba oddać Bogu.” Mając 23 lata dokonała aktu całkowitego ofiarowania Bogu wszystkiego i Bóg wszystko od niej przyjął, bo ofiarowała Mu miłość. Cierpienie dobrowolnie z miłością przyjęte i w zjednoczeniu z cierpiącym Chrystusem ofiarowane Bogu zdolne jest zmieniać świat.

„Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię obumrze, przynosi plon obfity” – mówi Pan. „Oby nie marnowało się żadne ludzkie cierpienie” – mówi Ojciec Św. Jan Paweł II.

Dominik Buszta CP

 

Wspomnienie Pani Anny z Lubartowa

Kiedy poproszono mnie o napisanie niniejszego tekstu, będącego poniekąd świadectwem z 25-letniej znajomości ze śp. Br. Bogumiłem Marianem Adamczykiem; od razu w głowie zrodziła się myśl, czy sprostam temu wyzwaniu, czy uda mi się powrócić pamięcią do tych wszystkich wydarzeń, do tych wspomnień sprzed tylu lat. W końcu, to piękny kawał czasu, będący można by rzec srebrnym jubileuszem znajomości z tym niezwykłym człowiekiem. Z Bratem Bogumiłem przez niektórych nazywanym świętym za życia.

Brata Bogumiła poznałam dzięki mamie, Ewie, która to z kolei osobiście znała Go ponad 40 lat. Dokładnie pamiętam dzień w którym jako 13-letnia dziewczynka podążałam z mamą uliczką w Białym Kościele, wiodącą do domu Br. Bogumiła. W głowie takiego dziecka wówczas rodziło się nie jedno pytanie – jak taki pustelnik wygląda? Jak wygląda Jego codzienne życie, bez posługiwania się pieniędzmi? I czy faktycznie częstym posiłkiem jest chleb i woda?

Kiedy dotarłyśmy na miejsce moim oczom ukazał się postawny mężczyzna z długa siwą brodą. Ubrany po roboczemu z miłym wyrazem twarzy na której malował się serdeczny uśmiech. Każde spotkanie z Bratem rozpoczynało się od słów: ” Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica”, na co Brat odpowiadał z wielkim szacunkiem i pokorą „na wieki wieków”. Znał bowiem ich moc i głębokie znaczenie. Dopiero po czasie zrozumiałam, iż każdy dialog z napotkanym człowiekiem, właśnie Panu Jezusowi i Matce Najświętszej zawierzał. Ludzie przyjeżdżali do Brata z różnych stron Polski i nie tylko. Przychodzili z przeróżnymi sprawami i problemami, których sam człowiek nie jest w stanie bez Bożej pomocy zrozumieć i właściwie podjąć. Jedni dziękowali za modlitwę, drudzy o nią prosili, a inni uzewnętrzniali się przed bratem, przepełnieni własną bezradnością i rozpaczą. Każdego wysłuchał, udzielił porady i obiecał dozgonną modlitwą. To było w nim szlachetne i nadzwyczaj niezwykłe. Zawsze znajdywał czas na rozmowę z drugim człowiekiem, gdyż jak sam mawiał „w każdym z nich jest Chrystus w ludzkiej postaci.”

Po wstępnych słowach powitania zostałyśmy zaproszone do domu Państwa Chojnackich, niestety nie żyjących już, a którym to domem Brat się opiekował z racji chociażby długich lat serdecznej znajomości i graniczącej działki z domkiem Brata. Z racji uprzejmości wspomnianej rodziny, goście Brata mogli swobodnie się tam napić herbaty, a nie kiedy posilić się bądź nawet zanocować jak byli z daleka. Z racji głoszenia rekolekcji w diecezji lubelskiej i zamojskiej Brat miał liczne grono zacnych przyjaciół nie tylko wśród osób duchownych. Stąd też bywały dni, że przyjeżdżały po dwie rodziny jednego dnia. Częstym zaś gościem była p. Mazurek ze Śląska poczciwa i bogobojna kobieta, która z wielka radością i starannością podejmowała każdego gościa dbając przy tym by czuli się u Brata jak w domu. Pomimo odległego czasu dokładnie pamiętam większość pobytów w Białym Kościele i każdy z nich różnił się od siebie , ale zawsze ubogacał duchowo.
Dzień rozpoczynał się od Mszy św. w tamtejszym kościółku pw. św. Mikołaja o godz.7.00 rano. Pomimo sporej odległości Brat zawsze starał się być pierwszy w kościele, nie zależnie od pory roku i pogody na tzw. dziękczynienie. W ciszy i skupieniu oczekiwał na bezkrwawą Golgotę- Eucharystię. Po Mszy św. wszyscy wspólnie spotykali się na śniadaniu, które sami przygotowali oczywiście także dla Brata. Po fizycznym posileniu pustelnik zazwyczaj udawał się do swoich obowiązków. Czy to do pisania kolejnej książki, czy tez własnoręcznego wyrobu różańcy, co było Jego szczególnym zamiłowaniem. Goście zaś mieli wtedy czas luźny, ale bywało i tak, że został zaplanowany wspólny wyjazd z Bratem czy to do Krakowa, a wówczas wspólna podroż miała charakter pielgrzymkowy z obowiązkowymi odwiedzinami sanktuarium Miłosierdzia w Łagiewnikach, czy do Prądnika Korzkiewskiego, gdzie Brat z pomocą dobrodziejów wybudował tzw. Gliniankę w której pomieszkiwał, prowadząc pokutny styl życia, bez środków materialnych, ale w zupełności zdany na łaskę Bożą i pomoc bliźnich. Bezgranicznie ufny, jak dziecko oddał się w opiekę Matce, która każdego wysłucha, łzę otrze, łask udzieli – Niepokalanej. W porze południowej wszyscy ponownie spotykali się przy wspólnym stole, by spożyć obiad. Przed posiłkiem zawsze Brat prowadził modlitwę dziękczynną za otrzymane dary i za tych, którzy tę ucztę ku pokrzepieniu sil fizycznych przygotowali. Po spożyciu pokarmu był czas na tzw. rekreacje, czyli wspólne rozmowy, podczas których Brat zazwyczaj opowiadał rożne fakty ze swojego życia, wydarzenia. Podawał rożne przykłady na obecność odgórnej pomocy w życiu każdego człowieka.

Na myśl przychodzi mi cud ocalenia, jak to Brat sam nazwał „przed katastrofą lotniczą w której wzięli by udział.” Lecieli bowiem do Ziemi Świętej z pielgrzymką w obecności kilku księży łącznie z Bratem. W pewnym momencie, jak sam opowiadał, samolot zaczął spadać w dół, jak się okazało z powodu problemów z silnikiem, turbulencje wówczas towarzyszące do najprzyjemniejszych nie należały. Wszyscy mieli świadomość, że mogą zginąć byli na to przygotowani. W jednej chwili Brat wyjął figurkę Niepokalanej z która wszędzie podróżował i jak dziecko zaczął prosić o ocalenie w imieniu własnym jak i wszystkich uczestników pielgrzymki. Trwało to dosyć długo jak opowiadał nagle maszyna wyrównała lot, turbulencje ustały i po czasie spokojnie i bezpiecznie samolot osiadł na płycie lotniska w Tel- Awiwie.

Jak się później okazało na pokładzie samolotu jeden z księży miał w posiadaniu relikwie Jana Pawła II ….i jak tu nie wierzyć w Świętych obcowanie dodał Brat, uśmiechając się.

Kolejny wymowny przykład miał miejsce na Jasnej Górze, gdzie za młodu był częstym gościem. Wychodząc z kaplicy podeszła do mnie – opowiada Brat – kobieta, matka z dziewczynką, może miała ona z 10 lat i prosi o modlitwę, gdyż to dziecko nie widzi nie słyszy. Brat dał jej medalik z wizerunkiem Niepokalanej i polecił matce modlić się sam też modlitwę obiecał. Jestem ponownie na Jasnej Górze za kilka lat. W pewnym momencie –relacjonuje Brat Marian – podeszła do mnie kobieta z dorosłą córką z pytaniem :”czy Brat mnie pamięta?” po czym dodała:” kilka lat temu prosiłam o modlitwę, gdyż moje dziecko nie mówiło i nie słyszało dzisiaj jestem tu by podziękować za wielki cud uzdrowienia, gdyż moja córka mówi i słyszy”. Brat odrzekł, ” to nie mnie się podziękowania należą, ale Matce Bożej, bo ja na ziemi ich nie przyjmuję.” Taką miał Brat zasadę, stąd się wzięło jego ulubione powiedzenie: „zapłata w dolinie Jozafata.” [czyli na cmentarzu, po śmierci – wyjaśnienie KW]

Innym zaś razem wychodziła z Białego Kościoła pielgrzymka do Częstochowy w której jedną z uczestniczek była śp. Genowefa, dobrodziejka Brata. Traf sprawił, że dzień wcześniej doznała poważnego urazu nogi. Widły skaleczyły stopę podczas pracy. Na ludzki rozum nie da rady iść, chodziły takie pogłoski. Lecz ona, głęboko wierząca, ufająca Opatrzności Bożej niewiasta, wychodzi razem z pielgrzymami. Pierwsze kroki były okupione okropnym bólem i jękiem, lecz po jakimś czasie Siostra Genia idzie normalnie, jakby nigdy nic się nie stało Tak opowiadała moja mama, która również była uczestnikiem tej pielgrzymki. Bez wątpienia była to zasługa Brata, jego modlitwy. Nikt nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Nikt nigdy na skuteczności modlitwy Brata się nie zawiódł, a wręcz przeciwnie. Takich przykładów jest dużo więcej i świadków również. Sama zwracałam się do Niego po duchową pomoc w przeróżnych życiowych sprawach i zawsze drogi kręte „robiły się” proste, problemy szczęśliwie, ku mojemu zdumieniu, dobiegały finiszu.

Po obiedzie Brat zawsze udawał się na sjestę z racji rygorystycznego rytmu dnia. Wstawał bowiem o godz. 3.00 nad ranem, by solidnie przygotować się do Mszy św. i odmówić powzięte modlitwy, polecając sprawy wszystkich ludzi, sprawy Ojczyzny i świata. Ostatni posiłek i wspólna modlitwa pozwoliła wdzięcznością zamknąć jeden dzień, a z nadzieją czekać na kolejny dzień.

Jak wcześniej wspomniałam, szczególnym zamiłowaniem Brata Bogumiła był własnoręczny wyrób różańcy. Sam toczył koraliki z drzewa gruszkowego przywiezionego z Ziemi Świętej, by je później zamienić w drewniane paciorki. Niejednokrotnie po obiedzie, gdy było mniej gości, zasiadał przy długim stole wyjmując cały swój warsztat. Objaśniał i pokazywał mi jak to różaniec się robi. Niektóre paciorki były nawlekane na specjalna nitkę, zaś niektóre na drut, który trzeba było umieć umiejętnie zawijać, by koraliki nie pozsuwały się. Wymagało to sporej precyzji i doświadczenia. Po pewnym czasie bardzo mnie to zajęcie zainteresowało i wciągnęło. Zapytałam Brata, czy nie mogłabym spróbować ponawlekać na nic parę koralików. Oczywiście zgoda była natychmiastowa i tak zaczęła się moja przygoda z nawlekaniem różańcy. Po moim powrocie do domu rodzinnego, Brat za jakiś czas przysłał nam pierwszą paczuszkę z koralikami i nićmi, z prośbą o pomoc w produkcji „bomby atomowej na diabła” jak to określał. Pełne zapału z mamą przyjęłyśmy to zadanie do wykonania. Sprawdziłyśmy przy tej okazji swoje praktyczne możliwości w robieniu różańców. Zapotrzebowanie niekiedy było na dwudziestotajemnicowe, a nie tylko na pięciotajemnicowe, jak to jest zazwyczaj w różańcu. Jak się okazało z zadania wywiązałyśmy się celująco i po jakimś czasie Brat przysłał kolejną porcje i tak trwało to kilka lat nam z tymi różańcami zeszło. W podziękowaniu otrzymałyśmy od Brata miano „wolontariuszek różańcowych”, co było zaszczytem i oczywiście podziękowaniem duchowym na które ceny nigdy nie ma w miarach stosowanych na ziemi. Nawleczone różance zaprzyjaźnieni księża zabierali na rekolekcje, rozdając ludziom, bądź misjonarze, którzy głosili prawdy Ewangelii na najodleglejszych zakątkach Ziemi.

Nie tylko nam było dane gościć u Brata, ale także rewizyty miały miejsce. Brat z racji głoszonych rekolekcji oraz pielgrzymek po Polsce w zgrzebnym worku z napisem „|czyńcie pokutę” miał wielu duchowych przyjaciół z którymi do śmierci utrzymywał kontakt. Trafiali się też nieprzyjaciele, a to z racji wyglądu Brata i stylu jego życia, ale tą sprawę przemilczę.

Przeważnie gościł u nas z księdzem, z którym podróżował, ale zdarzali się też ludzie świeccy. Takim był p. Marek z Warszawy z którym po dziś dzień utrzymujemy kontakt, często wspominając Brata.

Pamiętam jak zawsze mama sumiennie i z należytą starannością przygotowywała się do wizyty zacnych gości. Przygotowania dotyczyły nie tylko kwestii duchowej, ale i materialnej, by nigdy niczego nie brakowało na stole. Chociaż Brat zawsze skromnie się gościł, „herbata i coś na ząb” jak mawiał. Gościńcem zaś nigdy nie pogardził, gdyż często wstępował po drodze do przyjaciół u których, gdy już opadał z sił, pomieszkiwał w zimowe miesiące. Najpierw ze względu na podeszły wiek, a także ze względu na choroby współistniejące, Brat nie mógł sam mieszkać.

Ostatnie lata życia spędził u księdza na parafii w diecezji siedleckiej. Miał tam blisko do kościoła, co było zawsze dla Niego priorytetem. Miał tam ciepły pokoik i strawę codziennie ciepłą. Taką decyzje podjął wspólnie ze swoim opiekunem duchowym, ks. Bogusławem MSF. Byłam też naocznym świadkiem jak z upływem czasu Brat zaczął powoli opadać z sił fizycznych. Kilkakrotne pobyty w szpitalu dały też znać o sobie, pomimo fachowej opieki. Słabnący fizycznie , utrudzony pielgrzym, syn Niepokalanej, a dzisiaj orędownik za nami, nigdy nie narzekał, lecz zawsze składał swój los u stóp Tej, która na wieki zdeptała głowę węża, zwyciężając złego ducha.

Nastał dzień , który Bóg sam wyznaczył by powołać do siebie swojego Sługę po wieczną nagrodę za trud pokutniczego życia i dozgonną wierność przez 89 lat.

Brat Bogumił Marian Adamczyk przeszedł ze śmierci do życia dnia 26 lipca w Uroczystość świętych Joachima i Anny. Byłam wówczas na Jasnej Górze z obecnym mężem, kiedy zastała mnie ta smutna wiadomość, że Brata Bogumiła nie ma już wśród nas. Odszedł spokojnie po Mszy św. podczas której przyjął Komunię św. pod dwoma postaciami.

Cóż powiedzieć na zakończenie mojego wspomnienia o Bracie? Odszedł człowiek pełen poświecenia, znoszący bardzo wiele w imię wiary i ratowania ludzkich dusz. Niech odpoczywa w pokoju, a nasza święta pamięć o Nim pozostanie wiecznie żywa. Pozostawił po sobie ogromny dobytek w postaci książek własnego pióra, które powstawały latami, zaś ich treść była wypraszana na kolanach, godzinami u Ducha św.

Pamiętajmy o Nim w swoich codziennych modlitwach. Módlmy się za Niego, ale i do Niego, gdyż tylko miłosierny Bóg wie, jakie miejsce po tamtej stronie zajął.

Niech oręduje za nami przed tronem Niepokalanej na spotkanie z którą tak bardzo czekał. Sam nie jednokrotnie powtarzał: ” Wkrótce już ujrzę Ją, Maryję, Matkę mą. Do serca Jej się wtulę, zapomnę ziemskie bóle na wieki ściśnie żal. W niebie w niebie, wkrótce już ujrzę Ją”.

Amen

Wspomnienie ks. Karola MSF

Wypada bym i ja napisał swoje wspomnienie o Bracie, a tym samym dołączył do grona osób, które w sposób publiczny na tej stronie internetowej otaczają świętą pamięcią pustelnika i pokutnika, Brata Bogumiła Mariana Adamczyka. Jest to dla mnie dość trudne, pisać o człowieku, któremu  tylko w kilku momentach życia przyglądałem się z bliska. Częściej obserwowałem Brata z daleka. Stanowił bowiem dla mnie pewien znak, lepiej powiedzieć, że był znakiem wielkości człowieka, wyrażonej ubóstwem, pokorą, prostotą i wieloma innymi zaletami przynależnymi tym, którzy nie tyle deklarują ile są „ubodzy w duchu.” Podziw z jakim patrzyłem na Brata Bogumiła brał się z tego, że w każdym z nas, którzy idziemy za Jezusem naszym Panem, jako duchowni czy świeccy uczniowie, Brat Bogumił sięgał swoim niezłomnym przykładem i wyrazistą osobowością do tej głębi naszej świadomości duchowej, z poziomu której nie tylko podjęliśmy decyzję pójścia za Panem, ale także na poziomie której byliśmy całkowicie przekonani, tak jak św. Piotr, by powiedzieć do Mistrza: „Życie oddam za Ciebie.”

Brat Bogumił budził mój podziw, ale był też równie często wyrzutem sumienia. W jakiś sposób wypełniał swoim pustelniczym życiem także to moje, czasem całkowicie ułomnie, żeby nie powiedzieć beznadziejnie okazywane Bogu i ludziom, oddawanie życia za Jezusa. To chyba sprawiało, że przy Bracie czułem się duchowo silniejszy. Cieszyłem się, że jest pośród nas ktoś taki jak Brat Bogumił, który spełnia w sobie to, do czego mnie tak bardzo brakuje i brakuje. Dla mnie On nie był „dziwakiem”, czy „zagubionym wędrowcą.” Był jak najwyraźniejszym Uczniem Jezusa, tym najczystszym od strony serca, który na wzór umiłowanego ucznia, Św. Jana Apostoła, „wziął Maryję do siebie.” Tak, Brat Bogumił miał wystarczająco dużo pokory, aby Służebnicę Pana zaprosić do swojego życia. Czy figurka Niepokalanej, noszona za pazuchą nie potwierdzała praktykę, najbardziej serdeczną praktykę pięknej katolickiej nauki o niewoli Miłości wobec Matki Pana. Figura Maryi podniesiona ze śmietnika i noszona przy sercu. Kto dziś potrafi odczytywać znaki czasu na żywo, a nie dopiero w późniejszych opracowaniach?  Wiele najpiękniejszych teorii i haseł duszpasterskich upada z powodu braku serdecznego zaangażowania w ich realizację. Brat Bogumił był praktykiem Miłości. Najpierw ukazał Bogu swoje pragnienie służenia Miłości Miłosiernej. Później już tylko służył jako Rycerz Niepokalanej.

Jego niespełnione pragnienie kapłaństwa , wypełniało się w ofiarowaniu siebie bez reszty Bogu i ludziom przez Maryję. Kiedy rozsypały się niesione przez Brata, dopiero co wytoczone, paciorki różańcowe, a było ich sporo. Brat nie wyrzekł ani słowa skargi. Wyjmował pośród trawy paciorek za paciorkiem i każdy z nich naznaczył modlitwą „Zdrowaś Maryjo”, ofiarując tą modlitwę i doświadczenie jakie go spotkało do rozporządzenia Niepokalanej, bo wiedział, że jest to komuś bardzo w tej chwili potrzebne. Gdy dodamy do tego jego praktyki modlitewne, pokutne i  ascetyczne, zobaczymy ofiarowanie, świadome i dobrowolne, tak jak cierpienie Jezusa, który „dobrowolnie wydał się na mękę.” Ta dobrowolność jest najważniejsza, gdyż oddziela tych, którzy mówili że pójdą za Jezusem, a nie poszli, od tych, którzy mówili, że nie pójdą, a poszli. Bóg doskonale zna naszą rzeczywistą wobec Niego dyspozycję serca i ducha. Wie, że każdego dnia musimy walczyć, aby nie ulec pokusie. Na szczęście dał nam swojego Syna. Mamy się na Kim oprzeć. Mamy za Kim iść.

Bóg przychodzi do każdego z nas z Dobrą Nowiną, jako do swojej własności, ale nas nie zniewala do ofiary, a raczej do współofiarowania z Chrystusem. Chrystusowe „Jeśli chcesz pójdź za Mną”, wyraźnie na to wskazuje. Nasza ofiara, współofiarowanie z Chrystusem, ma wypływać z naszej wolności w której mając świadomość swojej grzeszności i słabości, pokonujemy samych siebie przez współpracę z łaską Bożą. Przez moc łaski Bożej pracujemy nad sobą, aby zamiast czynić zło, zło dobrem zwyciężać. Teoria jest piękna, a praktyka jaka jest, każdy widzi. Dlatego nie pokazuję na siebie, chociaż jestem kapłanem zakonnym, ale na Brata Bogumiła. On dał radę bardziej „być” niż „mieć”. Nie każdy to potrafi, nie każdy tego chce.

Brat Bogumił w codziennej Eucharystii dobrze rozumiał słowa, które podczas ofiarowania słyszymy: „Módlcie się, aby moją i waszą Ofiarę przyjął Bóg Ojciec wszechmogący.”

Spotkałem się z Bratem w Górce Klasztornej. Później odwiedziłem go w Białym Kościele. Było to  w fazie mojego porządnie „zbuntowanego kapłaństwa.” Bez przerwy szukałem czegoś, co by mogło mnie głębiej wyrażać. Głębiej, niż to codzienne posłuszeństwo  i  wszystko, co się z nim łączyło. Nawet miałem myśl, czy Brat by mnie nie wziął  na swojego ucznia. Nie był to łatwy czas dla mnie, ale także dla innych, którym dawałem odczuć swoje niezadowolenie. Ze smutkiem wspominam ten czas. Brat zdawał się tego nie zauważać, ale w końcu wypowiedział do ks. Bogusława z którym byliśmy odwiedzić Brata, jedno zdanie na mój temat: „Ks. Karol szuka tego, co już dawno znalazł.” No i wszystko się we mnie uspokoiło. Stopniowo jakbym wracał do siebie z dalekiej podróży. Jedno zdanie, ale jak sądzę, do tego potężna modlitwa Brata… i dziadostwo ciągnące się za mną zaczęło puszczać. Balast głupoty i zwątpienia został odcięty, stopniowo wchodziło światło radości z tworzenia tego, co jest moją osobistą odpowiedzią na pytanie Mistrza: „Czy miłujesz Mnie więcej…?”

Brat był urodzony w tym samym roku, co moja Mama. Dobry przedwojenny rocznik 1931. Wychowywani zostali z mocno ustawionymi na Boga busolami życia. W dzieciństwie przeszli tragedię wojny. Może dlatego trudy i przeciwności nie były im obce. To wielka łaska, co dawali nam, młodym, dawali nam pewność jutra, bez względu na to, co dzieje się dziś. Pracowali dla tego jutra. Modlili się i cierpieli dla tego jutra. Zaszczepili nam tęsknotę za jutrem i nauczyli nas tego, co się nazywa ofiarowaniem. Dzięki nim posiedliśmy umiejętność ofiarowania Bogu swojego braku zdolności, zaprzepaszczonych możliwości rozwoju czy awansu oraz różnych porażek życiowych, których doznawaliśmy nie tylko z własnej winy. To ofiarowanie nauczyło nas wyraźnie oddzielić to co Boże od tego, co bezbożne. Pozwoliło nam patrzeć na życie z nadzieją, że „jutro będzie lepiej”. Ta zdolność pozwalała nam nie chodzić na skróty, na układy, na zdrady. Chociaż warunki społeczne sprzyjały , zachęcały wręcz do obojętności w wielu wymiarach. Myśmy jednak wiedzieli , że to, co było ważne wczoraj jest ważne i dzisiaj, chociaż dzisiaj nikt tego nie ceni, ale jutro zobaczymy, że to  co my ceniliśmy pomimo wszystko,  jest najbardziej cenne. Jest skarbem w niebie. Przepraszam za tą dygresję, ale warto sobie uzmysłowić, że krzyże na naszych grobach, to nie jest jakiś chwilowy kaprys, jakiś dodatek do nagrobka. To jest nasze życie.

Zafascynował mnie Brat Bogumił podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej, gdzie był naszym przewodnikiem. Dogłębna znajomość miejsc i wszystkiego, co ważne dla katolików odwiedzających miejsca obecności Pana na Ziemi. Zbyt wiele wrażeń,  a wśród nich i to  z Jeziora Genezaret po którym płynęliśmy statkiem. Zapamiętałem jak Brat po hebrajsku rozmawiał z wiozącymi nas marynarzami. Zapamiętałem jak wiele miejsc normalnie ukrytych przed ciekawymi turystami, otwierało się dla nas w Izraelu ze względu na Brata, którego tam otaczano bardzo wyraźnym szacunkiem i uznaniem.

Dzisiaj nie mam już możliwości jasnego przypomnienia sobie ze szczegółami wielu innych wydarzeń w których Brat Bogumił zapisał się w mojej pamięci. Mam tylko tą świętą pamięć, takie wewnętrzne przeświadczenie o wielkiej łasce jaką dla mnie osobiście było spotkanie z tym Świętym Człowiekiem.

Odkrywał przed nami ten piękny świat ducha w którym każdy z nas może odnaleźć swoją cząstkę nieba. Chociaż jest tak wiele spraw, które zaciemniają nasze dobro, naszą zdolność do pokonywania zła dobrem, to jednak dzięki Bratu wiem, że warto podejmować ten trud. Nawet za cenę bycia w oczach innych „dziwakiem”, czy „zagubionym wędrowcą.” Wszystko się wyjaśni, gdy nasze ludzkie jutro zmieni się w Boże „Dziś”. Brat i moja Mama już tam doszli, a ja cały czas jeszcze idę, ponieważ chcę iść i dojść do celu.

Ks. Karol MSF

WSPOMNIENIE PANI BOGUSŁAWY

Postać Brata Pustelnika. Świadectwo życia. Wiara i asceza. Bezgraniczne zawierzenie i oddanie się Matce Bożej. Pokora. Pomoc innym. Pokonywanie z wiarą trudności. Pokuta za bliźnich. Pogłębianie naszej wiary… Powiernik serca. Konfesjonał ludzkich problemów. Bezgraniczne godzenie się z Wolą Bożą. Ubogi materialnie a bogaty duchowo w Wiarę, Nadzieję, Miłość. Pokorny sługa Maryi. Przedeptał swoje życie z różańcem w ręku. Większość swojego pustelniczego, pokutniczego życia spędził w Parafii Biały Kościół oraz na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego w grocie i lepiance. Rekolekcjonista. Przewodnik po Ziemi Świętej z językiem Hebrajskim. Studiował teologię. Autor około 10 książek, których większość napisane jest rymem 13-to zgłoskowym. Ostatnie lata swojego życia spędził na terenie Parafii Dziewule u Matki Bożej Anielskiej. Zmarł na terenie Parafii Dziewule 26-07-2020. Został pochowany na terenie Sanktuarium Matki Bożej Góreckiej w Górce Klasztornej M.S.F

 

Bogusława – mieszkanka gminy.