EPOPEJA „PAN JEZUS”
TYTUŁ TRZECI: „Wesele Dusz Dziewiczych” (147-218)
Idą razem do kuchni, gdzie Anna się krząta,
Właśnie ścierała miotłą pajęczynę z kąta.
– Pokój mamie niesiemy! – mówią obydwoje.
150 – Niech Wieczny i was, dzieci, obdarzy pokojem!
Coś Józiu dziś raniutko odwiedził swą żonę,
Nic dziwnego, bo serca nasze są stęsknione,
I mnie samej już było markotnie bez córki.
Usiądźcie, by pośniadać: są świeże ogórki,
Jest masło, jest śmietana i chleb niekwaszony,
A tam w koszyku leżą dojrzałe melony…
– Jakże nam miło będzie, gdy mama usiądzie…
Jeśli nie chce bezczynnie – niechże weźmie kądziel –
I razem posłuchamy sprawozdań z podróży:
160 Myślę, że taką mową Miriam się nie znuży?…
Siedli w troje do stołu: Józef tuż przy ścianie,
Dziewica na wprost okna, Anna zaś śniadanie
Rozłożywszy na stole – wszystko na surowo
Spoczęła tuż przy oknie, mówiąc to i owo.
A młodzi spożywają chleb, masło, warzywa.
Józef tak małomówny, często się odzywa,
Gdyż serce mu rozpiera radości uczucie,
Jakie spłynęło z Nieba po nocnej pokucie.
Dziś do pracy nie idzie, ma więc czasu wiele,
170 By omówić starania związane z weselem.
– Mama innym dogadza, czy nie prawda, Żono? –
Sama zamiast kosztować – obraca wrzeciono…
– Ależ kądziel nie męczy, to rozrywka dla mnie.
– Lecz Miriam nie zezwoli tak pracować mamie,
Za wyjątkiem przędziwa, bo potrzeba nici…
– A tym bardziej, że przyjdą Wam drobniutkie dzieci –
Odrzekła żartobliwie patrząc na Maryję –
Ja Wam wszystkie ubiorę, o ile dożyję…
Dziewica, chcąc odmienić temat tej rozmowy,
180 Zaczyna opowiadać podróż tymi słowy:
– Jak Niezmienny jest dobry! niczym chlebek z miodem:
– W czasie całej podróży dał śliczną pogodę.
Idąc mogłam podziwiać piękno Palestyny,
Gdy na wzgórzach się pasły koziołki-murzyny.
Zdawało się, że włosy z czoła spadające,
Dziewczę splata w warkocze na kwiecistej łące,
A pośród nich owieczki gęstą ruń skubały,
Przypominając dwurząd zębów w ustach białych.
Niżej pastwisk widniały zbóż złocistych fale,
190 To znów winnice jakby na szyi korale.
Zdało mi się, że Wieczny wyciągał ramiona
I głowę swej Królewny przygarniał do łona.
Wśród pięknych krajobrazów, pełnych woni, kwiecia,
Czas podróży mi szybko i szczęśliwie zleciał.
Zapukałam do bramy, gdyż była zamknięta.
Ciotka czuła, że przyjdzie jakiś gość na święta,
Dlatego z serdecznością otwarła podwoje
I witając, gawędzi o przeżyciach swoich.
Tak się nimi wzruszyłam, że w świętym zapale
200 Śpiewałam pieśń wdzięczności ku Wiecznego chwale.
Następnie przywitałam wujka Zachariasza,
Który na migi gościa do stołu zapraszał,
I wnet się dowiedziałam o zajściu w kościele,
Utrwalił to na piśmie. Teraz tam wesele:
Otrzymali potomstwo, a Zachariasz – mowę…
– A jakie imię – pyta Anna – ma niemowlę?
Czy chłopiec się urodził cioci, czy dziewczyna? –
Ku radości staruszków Bóg zesłał im syna,
Nadano mu Jan imię, choć krewni nie chcieli,
210 Ale na koniec wszyscy są z tego weseli.
Chcieli mnie jeszcze trzymać choć ze dwa miesiące,
Tłumacząc że na podróż dni teraz gorące,
Że będę miała bliżej stamtąd do kościoła:
Ledwie żem się wymknęła z gościnnego sioła.
Wujek mnie odprowadził do świętego miasta
I tam pielgrzymów z Kany na dziedzińcu zastał.
Był też stryj z Zabulonu, brat zmarłego taty,
Który mi towarzyszył nieomal do chaty.